Jeszcze raz powtórzę - nie należy wierzyć forumowym rozkładom jazdy, a w Borżomi nawet temu, który dostajecie w informacji turystycznej. Dlaczego? Bo marszrutki do Achałcyche jeżdżą co godzinę minimum z dworca autobusowego „pod mostem” a nie, jak twierdzi rozkład, jedna rano i jedna wieczorem. Wydaje mi się, że można też dostać się do Wardzii załapując się na kursujący raz dziennie autobus z Tbilisi tamże, ale to już wyższa szkoła jazdy, bo on tylko przejeżdża przez dworzec nie zatrzymując się.
Droga z Borżomi do Achałcyche wiedzie wśród wzgórz, krajobraz za oknem zdaje się być jednak jakiś szarawy, przytłumiony – to pewnie wrażenie po 2 dniach spędzonych w soczyście zielonym Borżomi. Niestety zostało mi miejsce na tylnym siedzeniu, toteż przez ponad godzinę trzęsłam się i podskakiwałam na przemian. Kompletnie zmarnowana wysiadam na dworcu w Achałcyche i rozpoczynam poszukiwania czegoś, co byłoby marszrutką do Wardzii. To już nie jest takie proste, bo są podobno tylko 2 (a fora podają więcej!? dziwne). W palącym słońcu krążę miedzy maszynami, odczytuję nazwy z gruzińskojęzycznych tabliczek i odczuwam narastające rozczarowanie. Mam poczucie, że utknę tu do wieczora (jest przed 12.00). Po raz pierwszy zdarza mi się, że zagadnięta grupa kierowców nie chce/nie umie mi odpowiedzieć, na domiar złego mam wrażenie, że śmieją się z mojego nieciekawego położenia. Granda! Wreszcie zagaduje mnie inny kierowca, prowadzi do – o zgrozo dworców!!! – poczekalni, pokazuje kasę i stwierdza, że o 12.20 będzie marszrutka do Wardzii. Szczerze mu dziękuję i nabywam bilet (5 lari, wcześniej jeszcze Borżomi-Achałcyche to koszt 4 lari). Dworzec w Achałcyche to niewielkich rozmiarów plac położony przed budynkiem, gdzie, jak to w Gruzji, dostępne jest mydło i powidło. Nigdy bym nie przypuszczała, że tam w środku można kupić bilet. Poczekalnia jest mega obskurna, zasypana łuskami słonecznika i innymi śmieciami, siedzenia wątpliwej czystości. Naprzeciwko mnie, pośrodku sali, siedzi gość, który święcie wierzy, iż jest aktorem Alanem Deloinem. Gdybyście mogli widzieć, jak się zachowuje. Szarmancko zapala papierosa, cos do kogoś mówi i całym swoim jestestwem jest Deloinem. Dom wariatów. Postsowiecki miły akcent? Nad wejściem (a może wyjściem) wisi tabliczka głosząca, że город Ахалцихе – город братства и дружбы. Aha! Jeszcze jedno – wychodzę z „poczekalni” i ktoś mnie woła. Po imieniu! Odwracam głowę, a to ten facecik, który mnie podprowadził do marszrutki do Gori kilka dobrych dni temu w Tbilisi. Co on robi na takim, za przeproszeniem, zadupiu, i do tego jeszcze mnie pamięta? :)
Jadę do granic wypchaną marszrutką, mam mdłości ale trzymam się dzielnie, jak tylko mogę. W Chertwisi dosiada się dwójka Polaków. Do Wardzii jedziemy tylko my i mniszki, które kierowca usłużnie odwozi na górę do ich klasztoru, a dopiero potem nas do skalnego kompleksu. Mam okazję rozmawiać z nim po drodze (siedzę za jego plecami), pokazuje mi mijane mniej znane atrakcje regionu, wypytuje o życie osobiste i dalsze plany (standard) no i znajduje miejsce na namiot. W Wardzii zatrzymujemy się przy skrzyżowaniu, woła młodego chłopaka, który mieszka tam w przytulnym baraku przy samej rzece (chce otworzyć knajpę), poznajemy się i on, Giorgi, bierze na przechowanie mój bagaż, żebym nie musiała go nieść na górę.
Już oswobodzona od plecaka wchodzę na teren skalnego klasztoru w Wardzii. Myślę, że łażenie po tych wszystkich zakamarkach sprawiłoby mi wielką, niesłychaną przyjemność, gdybym nie była w fatalnym stanie zdrowotnym… poprzedniego dnia (czyt. nocy) jadłam w Borżomi cudowne chinkali popite lemoniadą Kazbegi, a potem do godzin późnonocnych pływałam po ciemku w borżomskim basenie (nie pytajcie, jak to się stało :D) i spałam tam na leżaku w cholernym przeciągu, który nie wiedzieć skąd sam się uruchomił (a sauna jak na złość nie chciała zadziałać!). Obudziłam się już chora i przez kolejne 3 dni było mi niedobrze. Idę więc pod górę z przystankami co 100 metrów, obciach jakich mało :-) Ledwo się doczłapuję, mam wrażenie, że zaraz padnę. Sama Wardzia jest super! Pomysłowość Gruzinów co do mieszkania w wykutych skałach zadziwia. Terytorium tego klasztoru jest bardzo rozległe, pomieszczenia znajdują się na kilku poziomach, jest też oczywiście cerkiew. Kierowca pokazywał mi po drodze schodki wykute w skałach, takie maluczkie i bardzo wysokie – tamtędy Gruzini chodzili po wodę w trakcie najazdów perskich. Ale jak oni mogli się tamtędy wdrapać i to jeszcze niosąc wodę??? Szacun.
Zaczyna padać. Po raz pierwszy w życiu doświadczam takiego irracjonalnego deszczu – upał 40 stopni nie maleje, a wielkie krople deszczu są bardzo chłodne, co jeszcze potęguje dość nieprzyjemne uczucie… chowam się w kapliczce, siadam na jedynej ławeczce i hm… chyba przysnęłam na kilkanaście minut. Schodzę, a tu zaczyna naprawdę lać. Przy kasie do kompleksu chowam się więc pod drzewem, które jednak nie daje zbytniego schronienia. Zabierają mnie do siebie pracownicy tej instytucji. Usłyszawszy o moich problemach od razu proponują leki, wodę, twierdząc jednak, że najlepiej zrobi mi kieliszek wódki. Nieee, nie tym razem, dajcie mi wody, bardzo proszę! I tak stoimy czekając, aż ustanie, faceci grają w nerdy (bardzo dziwna gra, której niestety nie rozumiem). Deszcz zelżał, dziękuję za pomoc i idę (czyt. wlokę się w bólach) stamtąd.
Mój młody gospodarz postanawia leczyć mój zbolały żołądek (i serduszko chyba również), proponuje też, żebym spała u niego a nie na mokrej ziemi pod deszczem. Niestety ma tylko jedno łóżko, więc odmawiam (Ha! Niecne zamiary Gruzinów wyczuwam na odległość, trochę już tu jestem!). Mimo to robi mi herbatę… takiego ulepku jeszcze nie piłam. Giorgi orientuje się, że coś nie gra z tą herbatą, więc przygotowuje mi nową, proszę bez cukru, bo taką piję, ale nowa jest tylko trochę mniej słodka. Ok., nie ma co wybrzydzać, kiedy twój żołądek potrzebuje czegoś ciepłego. Giorgi pomaga mi jeszcze rozbić namiot i próbuje namówić na kąpiel w słynnych gorących źródłach Wardzii tudzież spacer do górnego klasztoru (tam, gdzieśmy odwozili mniszki). W odpowiedzi słyszy, że chyba jest nienormalny, ja ledwo doszłam tutaj na nogach i marzę tylko o tym, żeby się położyć i przespać, a tobie się na spacery i amory zebrało, człowieeeeku! Jeszcze trochę próbuje, ale ostatecznie ok. 19.00 zostawia mnie w spokoju i mogę spróbować zasnąć pod muzykę deszczu i szum Mtkwari. Sen mam jednak bardzo wątpliwy, telefon zaraz mi się wyładuje a akurat dostaję masy smsów, od mamy, Andreja i Akosza – Węgra, u którego będę mieszkać w Tbilisi. Przechodzę chyba kryzys chorobowy, bo zaczynam mieć zwidy i omamy, kosmos po prostu. Namiot, deszcz, pustkowie a ja tu umieram, piękny koniec żywota, myślę sobie wtedy. Po 21.00 wpada znów niezłomny Giorgi z herbatą, którą z chęcią wypijam a następnie odsyłam go kulturalnie do czorta. Mogłam sobie na to pozwolić, bo on znał angielski i rosyjski tylko szczątkowo (rozmawialiśmy takim właśnie miksem językowym).
Rano budzę się zbolała i wciąż chora, nie wiem która godzina, ale wiem, że marszrutka do Tbilisi odjeżdża o 10.00. Zbieram się więc i idę na przystanek. Siedzę w towarzystwie psów i kotów, słońce pięknie oświetla wzgórza Wardzii. Oho! Giorgi pędzi! Bez herbaty niestety, no jak mogłeś… rozmawiamy chwilę, dowiaduję się przy tym, która godzina. Potem zjawiają się poznani wczoraj Polacy (coś mi świta, że z Wrocławia), chcą jechać do Achałcyche przez Chertwisi. Ok. 9.00 podjeżdża marszrutka do Tbilisi, dogaduje się z gościem co do opłaty (skończyły mi się lari a nie ma tu gdzie wymienić). Muszę chyba wyglądać na chorą, bo od razu pyta, co mi jest i jak może mi pomóc. Kierowca proponuje, żebym weszła do marszrutki i przespała się. O 10.00 ruszamy, wpadamy jeszcze tylko po jakieś klamoty do górnego klasztoru. Droga jest długa i szalona, długa i szalona itd. Mieliśmy nawet lekką stłuczkę, bo nasz kierowca chciał udowodnić jadącemu z przeciwka, że tamten jest durniem… eh, kierowcy, kierowcy. Na zakończenie należy jeszcze dodać, że przyjemność bezpośredniego dojazdu z Wardzii do stolicy kosztuje 16 lari. Jedzie się przez Achałcyche, Borżomi (!), Chaszuri(!!!), Gori i Mchcetę (z widoczkiem na Dżwari), ale z pominięciem dworców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz