wtorek, 28 sierpnia 2012

Lietuva po raz pierwszy (czyt.niewiarygodne stopowe branie)

Wilno, Wilno, Wilno. Tyle czasu się zbierałam, żeby nie napisać - tyle lat. W końcu zdecydowałam i kupiłam bilety (Simple Express, a co!) na pierwszy weekend po obronie. Jak kupowałam, to nie wiedziałam jeszcze, kiedy obrona, ale co tam, ryzyk fizyk.
Zaczęło się już na przystanku autobusowym za Dworcem Centralnym w Warszawie. Spora grupa ludzi czekających na autobus SE. I jeden kompletnie zdesperowany Nigeryjczyk, który nie mógł się odnaleźć, bo nikt nie przyznawał się do znajomości angielskiego. To się ja przyznałam i wyszło szydło z worka. Gostek, jak się okazało, studiował w Mińsku (!!!) i nawet "mówił" po rosyjsku. Ja bym tego tak nie nazwała, bo z jego fonetyką to była więcej niż tragedia. Ja chyba ściągam takie ewenementy, a to Chińczycy a to Nigeryjczyk.
Rano w Wilnie skontaktowałam się z CS i jakoś dojechałam do niego - pierwsza szkoła przetrwania w kraju, którego obywatele mówią dziwnym językiem. Dobra, po prostu mówiłam po rosyjsku i dało radę. A litewski pokochałam od pierwszego usłyszenia :-)

piątek, 8 czerwca 2012

Coś nowego

Majówkę spędziłam na Białorusi. Ale to chyba nikogo nie dziwi. Nie był to jednak wyjazd podobny do poprzednich kilku. Fakt, trzy dni w Grodnie i dwa dni w Mińsku, co można zrobić/zobaczyć więcej? Można.
30 kwietnia w Grodnie po raz pierwszy zorganizowano Festiwal Sztuki Ulicznej. Zebrało się mnóstwo ludzi, nie tylko widzów (których masy przerosły moje oczekiwania) ale i samych uczestników. Występy trwały do późnych godzin. W każdym razie było już ciemno, odpowiednie warunki dla kilku fire show. Niestety był to już trzeci wieczór w Grodnie, więc nie pozostało mi nic innego jak udać się na dworzec i wsiąść do pociągu na Mińsk. Btw, jechałam z Chińczykami studiującymi w Mińsku, rozmawialiśmy sobie po rosyjsku...tzn. oni to raczej próbowali, ale byli w tym przeuroczy. O pierwszym dniu w mieście św.Huberta i aferze z koleżanką (czyt. byłą dziewczyną pewnego człowieka) wspominać nawet nie będę, choć ubaw był po pachy!

wtorek, 20 marca 2012

Koper autostopem albo dlaczego warto jechać nad morze do Chorwacji

Pewnego dnia zdecydowałyśmy, że pojedziemy do Kopru - jednego z "większych" miast Słowenii, miasta uniwersyteckiego, położonego bardzo blisko granicy włoskiej i znajdującego się już po drugiej stronie Triestu. Nie zapominajmy jednak, że w Słowenii mawia się "Trst je naš!" (Triest jest nasz!). W każdym razie, pojechałyśmy, spędziłyśmy w ładnym portowym mieście kilka godzin i już koło 14.00 z lekko zmarzniętymi kończynami byłyśmy z powrotem w Lublanie. Przy czym wszystko to autostopem. Niech żyje Słowenia, kraj, gdzie w godzinę możesz dojechać ze stolicy nad morze ( samochodem), a jak dodasz gazu to i szybciej. A po drodze widzisz góry.