piątek, 14 października 2011

W krainie Lego

Dziś mijają dwa tygodnie od przyjazdu w Słowenii (no dobrze, chyba że policzymy noc spędzoną na lotnisku). W Lublanie jestem więc już albo dopiero 14 dni. Już - bo wiele się wydarzyło, codziennie mierzymy się z przeróżnymi problemami i przeżywamy cudowne chwile. Dopiero - bo do końca stypendium jeszcze 4 miesiące, cały semestr plus sesja. I tyle jeszcze do odkrycia w samej Lublanie! Ostatnimi czasy pogoda zniechęca nas do realizacji planu pójścia na zamek górujacy nad starym miastem. Jest jeszcze czas, nie?


Stolica Słowenii jest mała, zamieszkuje ją niecałe 300 tysięcy osób. Miasto jest przepiękne, z całą tą secesyjną (i nie tylko) architekturą, mnóstwem zieleni (i ogromnym parkiem Tivoli połączonym z czymś w rodzaju parku krajobrazowego, tuż obok osiedla akademików). Słowem - wieje prawdziwym Zachodem, czego byśmy sie nie spodziewali. Rowerzystów zdaje się być więcej niż pieszych, nie spotkałam tu chodnika bez ścieżki rowerowej (lub pasa dla rowerów na jezdni obok), czasem mam wrażenie, ze rowerzyści mają więcej praw niż piesi. Podoba mi się to i juz weszło mi w nawyk oglądanie się za siebie, czy nie jedzie rowerzysta, któremu nie daj Boże zastąpię drogę. Mam nadzieję, że w Łodzi kiedyś też tak będzie!


Miasto jest dla mnie tak kompaktowe, ze w zasadzie nie korzystam z transportu publicznego, no chyba że naprawdę mi się nie chce iść. Prawda jest jednak taka, że na Wydział Filozoficzny szybciej dojdzie się na pieszo, niż dojedzie autobusem... Co do zajęć na uniwersytecie. Załatwiłam już prawie wszystkie formalności (czyt. wrodzone lenistwo), studiuję na slawistyce i częściowo słowiańskim językoznawstwie porównawczym, czadowo. Szczególnie jak trafiłam na powtórkę ze starocerkiewnego :)

W centrum Lublany można spotkać wielu ludzi, tłumami bym tego nie nazwała, ale dobrze, widać, że stolica, tętniące życie i te sprawy. Inaczej sprawy się mają, gdy weźmiemy pod lupę Rożną Dolinę, gdzie mieści się olbrzymie osiedle akademickie. Otaczają je domki jednorodzinne, ciasno pobudowane przy ulicach, które noszą jedną i tę sama nazwę "Rożna Dolina" (zmienia się tylko numer: I, II, III itd). Czyżby Słoweńcom nie starczyło pomysłów na nazewnictwo ulic? Bo to nie jeden taki przypadek w Lublanie, gdzie ulice prostopadłe lub równoległe mają taką samą nazwę, niekiedy nie ma nawet numerów dla orientacji.


Osiedle akademickie charakteryzuje się tym, że wcale nie wydaje się być doliną szczęśliwości pełną studentów. Fakt, zdarza się w tygodniu, że zobaczycie tu jakieś poruszenie (np. rano) ale potem? Cisza i spokój. Nocne życie na osiedlu w porównianiu z tym np. na Lumumbowie? Dobry żart, choć nie twierdzę, że nic się nie dzieje :) Najciekawiej robi się w piatek po południu. Jest to bowiem czas, kiedy ogromna rzesza studentów - Słoweńców wyjeżdża do domów na weekend (moja Tara też :D ). Od rana natykasz sie na walizki, plecaki, torby, mamusie i tatusiów przyjeżdżających po synków i córeczki. Poezja. Dlatego też w weekend zapada totalna cisza.


Niemniej jednak nie ma co narzekać. Możesz pójść na piwo do baru nad rzeką Lublanicą ( do Maczka konkretnie :)), siedzieć do późna w pięknej okolicy (!) i jeszcze wrócić na pieszo przez mroczny park Tivoli, bo przecież blisko jest (zapomniałam, że autobusów nocnych nie uświadczysz). Blisko jest też do Zagrzebia, gdzie mimo najszczerszych chęci jeszcze nie dotarłam. Do Wenecji też, o Koprze i Mariborze nawet nie wspomnę.

Blisko tu, blisko tam. Lego wersja Pragi robi wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz